Tegoroczna VI edycja Podkarpackich Pokazów Lotniczych w Mielcu przyciągnęła tysiące wielbicieli latających maszyn i podniebnych akrobacji. Na niebie przez cały dzień można było podziwiać zarówno historyczne, jak i nowoczesne samoloty i śmigłowce. Nie zabrakło także policyjnego akcentu – zainteresowani po raz pierwszy na tych pokazach mieli okazję zobaczyć w akcji policyjnego Black Hawka.
Ćwiczenia w wykonaniu policjantów oraz grupy strażaków z JRG 7 w Warszawie były niezwykle widowiskowe.W fotelach pilotów zasiedli doświadczeni lotnicy z nalotem ponad 3 tys. godzin w lotnictwie państwowym: dwóch pilotów oraz dwóch crew chiefów, wszyscy z Zarządu Lotnictwa Policji Głównego Sztabu Policji Komendy Głównej Policji.
– Na potrzeby tego ćwiczenia stworzyliśmy taki scenariusz działań, aby był on jak najbardziej realny i w pełni pokazywał możliwości, jakie daje prowadzenie działań gaśniczo-ratowniczych przy użyciu śmigłowca – tłumaczy insp. pil. Robert Sitek.
Z powodu szybko rozprzestrzeniającego się pożaru w terenie trudno dostępnym, do działań zadysponowana została załoga policyjnego śmigłowca wraz z funkcjonariuszami PSP do gaszenia pożaru. Obserwujący z ziemi mieli więc okazję zobaczyć policyjny śmigłowiec wraz z podwieszonym pod niego zbiornikiem na wodę, tzw. Bambi Bucket o pojemności około 3 tysięcy litrów, ten sam, który wykorzystywany był podczas zagranicznych i krajowych wspólnych misji.
Na tym widowiskowym zrzucie wody prezentacja umiejętności lotników się nie zakończyła. Na mieleckim niebie ponownie pojawił się Black Hawk. Zgodnie ze scenariuszem ćwiczenia, po zakończeniu działań gaśniczych, okazało się, że jeden z wozów nie wrócił na miejsce zbiórki. Tym razem na pokładzie śmigłowca znaleźli się ratownicy. Ich celem było przeszukanie rozległego terenu z powietrza i odnalezienie wozu strażackiego. Chwilę później zadanie udało się wykonać. Jedyną drogą, którą można było dotrzeć do zaginionych, była droga powietrzna. Po krótkiej chwili nastąpił równoczesny zjazd dwóch ratowników na linach osobistych. Jeden z nich zjechał ze specjalnymi noszami śmigłowcowymi, drugi z wyposażeniem medycznym niezbędnym do udzielenia kwalifikowanej pierwszej pomocy.
– Kiedy ratownicy znaleźli się już na ziemi, śmigłowiec oczekiwał w pobliżu na przygotowanie poszkodowanego do transportu. Lotnicy byli w stałym kontakcie z ratownikami – mówi dowódca załogi i tłumaczy: – Podczas prowadzenia tego typu działań jeden z ratowników cały czas towarzyszy poszkodowanemu. Równocześnie na ziemi drugi z nich zabezpiecza nosze tzw. liną antyrotacyjną, która zapobiega wpadnięciu noszy w obroty, spowodowane strugami powietrza wytworzonymi przez wirnik śmigłowca. Takie obroty mogłyby być niebezpieczne zarówno dla poszkodowanego, jak i dla ratownika – dodaje dowódca.
Zgodnie ze scenariuszem ranny został przetransportowany do szpitala specjalistycznego. A obserwujący pokazy lotnicze mieli okazję zobaczyć odlatujący wraz z wiszącym na linie ratownikiem śmigłowiec.